top of page

Do Włoch z Iwaszkiewiczem

 

 

 

 

 

 

Pamiętnik? Intymny szkic? Alternatywny przewodnik? Trudno się połapać, co było snem, co rzeczywistością, co jest marzeniem, a co przypomnieniem konkretnego faktu. (s.202) Przede wszystkim więc opowieść, w której nie o same Włochy chodzi, a raczej o fenomen spotkania z nimi. Jeżeli się pomyśli, że przyjechałem po raz pierwszy do Italii, kiedy nie istniało kino dźwiękowe (...) i porówna się tę podróż z ostatnimi moimi lotniczymi podróżami, gdzie czasy połączeń skróciły się do paru godzin, ujrzymy jasno, jak wielkie zmiany musiały zajść w moich wrażeniach. (s.10); a ponieważ: podróżowanie we Włoszech „po kwiatach” jest równie dobre jak każde inne, „po architekturze” czy „po obrazach”, czy po prostu „po pięknych i rzadkich słowach” (s.12) – pisarz zabrał nas w podróż „po tym, co kocha”.

Z opisu Toskanii na pierwszy plan przebiła się więc postać niezwykłej urody i talentu - malarz, bliski przyjaciel Iwaszkiewicza, Józio Rajnfeld; i zaduma nad urodą fresków Piera Della Francesco. Florencja? Tam mi się poplątały te prawdziwe przeżycia z fikcją, że zupełnie nie wiem, co jest wspomnieniem rzeczywistości, a co wspomnieniem mojego opowiadania i niezwykle intensywnych przeżyć związanych z jego kompozycją. (s.70)

Wenecja? Dobrze, że byłem z córką, że pokazałem jej to najosobliwsze miasto świata, zanim z powierzchni ziemi. Bo dla mnie to wszystko jedno ostatecznie, czy to ja zniknę, czy Wenecja. (s.41). Ale retrospekcje z „najosobliwszego z miast” krążą przede wszystkim wokół beznadziei, do której dotarła cywilizacja, a ich przerażającą kulminacją jest wspomnienie obrazu Carpaccia Dziesięć tysięcy ukrzyżowanych na górze Ararat, który przywodzi na myśl fotografie z obozów koncentracyjnych w dniach wyzwolenia.

Neapol okazał się bardziej niż bliskością Wezuwiusza naznaczony wizytą u sławnego filozofa, krytyka i polityka, Benedetto Croce, a także pewną deszczową nocą, podczas której pisarz przypadkiem trafił na przedstawienie Hamleta w niepozornym i mało znanym Teatro Mercadante. Jedno z najlepszych przedstawień, jakie kiedykolwiek oglądał.
Szczególną uwagę poświęcił Rzymowi, w którym był ponad 30 razy. Tyle utworów tutaj nie napisanych, ale tutaj przeżytych, połączyły mnie mocno więzią z Rzymem. Nie jest on dla mnie ani dawną stolicą imperium, ani miastem renesansu, ale miastem dzisiejszego dnia. (s.79). Niezwykłe są opisy zabytków, choćby kościoła św. Augustyna, jednej z pierwszych renesansowych świątyń. Ale Rzym Iwaszkiewicza to znów coś więcej. Koncerty, którymi żył całe lata, spotkania z Rubinsteinem, Semkovem, Szymanowskim, kawiarenki, hoteliki, ulice pomijane w przewodnikach, fontanny (najmniej de Trevi, raczej te w bocznych uliczkach, nieprześwietlone fleszami aparatów), prasa włoska (specyficznie rozgadana, plotkarska) czy Cocktail Party – zjawisko towarzysko konieczne, ale nieznośne w swej powierzchowności. I koty, o których pisał książkę razem z Reną Jeleńską (miał to być pamiętnik kota z Largo Argentyna, jego echo pobrzmiewa w Opowiadaniu z kotem). I jeszcze Caravaggio z genialnym Nawróceniem św. Pawła czy Madonną pielgrzymów.

Dalej: wieloletni pretekst do „pobierania” paszportu na wyjazdy do Włoch, Bari. Autor pracował nad powieścią o królowej Bonie, której grób znajduje się w tamtejszym kościele Św. Mikołaja. Powieści nie ukończył. Ale to właśnie przed grobem Bony szczególnie przeżywał dramat obcości: Jak piekielnym i nieopłacalnym trudem było dla tej cudzoziemki nauczyć się Polski. (s.160) i kolejny raz utwierdzał się w „polskiej tragedii nieurzeczywistnienia”. Co jeszcze? Castel del Monte w Apulli, kwintesencja idei średniowiecznego romansu i pieśni rycerskiej, zamek na pustkowiu, w którym czuć celtycką przestrzeń (s.162) i wciąż można spotkać Tristana i Izoldę. Groty Castellany, największe we Włoszech. I cmentarz polskich żołnierzy w Casamassima. Napis: „Przechodniu, powiedz...” swoim patosem mnie naprawdę irytował. Byle nie pomyśleć tego naprawdę, bo wtedy zrozumie się tragiczny los, a raczej tragiczny bezsens tych rycerskich mogił, kryjących szczątki czegoś w rodzaju marionetek, którym się wydaje, ze są Rycerzami Okrągłego Stołu. Byle nie zgłębiać tych słów, nawet zapłakać tu, w Casamassima, ale nie przejmować się do głębi. Bo jeżeli się do głębi przejmie grobowymi napisami i przeżyje ten los, który oni przeżyli, zanim tu spoczęli, w Apulli, to można stracić zmysły. Przecież to się mówiło, to się przeczuwało od czasów królowej Bony, od księstwa Bari do konfederacji barskiej – i nic nie można było zrobić? (s.164)

Bari dla Iwaszkiewicza to także wdowiec po poetce Kazimierze Alberti, adwokat Cocola, którego poznał, gdy ten szukał w Polsce miejsc związanych z ukochaną. W rewanżu za pomoc zaprosił pisarza do Bari i okazał się nadzwyczajnym przewodnikiem. Ta znajomość przyniosła niezwykłe spotkanie: adwokat miał w domu portret teścia, autorstwa Witkacego. Po długotrwałym oglądaniu arcydzieł średniowiecznych, po obcowaniu z architekturą Normanów i Hohenstaufów, po regionach tak od mojej epoki dalekich, ujrzenie powiadam, fiołkowo-zielonego, ale wyrazistego portretu zdziałanego przez Stasia pod wpływem najlepszych fluidów, było wstrząsem nie lada. To malarstwo Witkacego, przedostając się przez sito tylu wrażeń, tylu pobocznych rozważań, nagle tutaj, w Bari, ukazało mi się w całej swojej nagości, podając jak w oczyszczonym roztworze całą swą ludzką treść, całą mękę tego człowieka. (s.169) Piękny i przewrotny powrót do Witkacego, wśród grot Castellany, ducha Bony i mogił Casamassima.

Amalfi - to Osbert Sitwell. I pytanie, dlaczego Iwaszkiewicz wie o istnieniu angielskiego poety Sitwell, a Sitwell nie ma pojęcia o istnieniu polskiego poety Iwaszkiewicza? Skąd ta „nieprzenikliwość kultur”? Tu cała tragedia. My żyjemy życiem Europy, ale Europa naszego życia nie wchłania. (s.23) Etap depresyjnej fali podsumowań w dzienniku pisarz zatytułował nawiązując do Manna – Śmierć w Amalfi: Nie dość kochałem siebie i ostatecznie mój własny los i moja własna twórczość pozostawały mi w gruncie rzeczy zupełnie obojętne. Nigdy nie potrafiłem uwierzyć w wielkość, nawet w potrzebę mojej twórczości. (s.175) Amalfi to także historia pewnego obrazu, który pisarz widział w 1938 roku na wystawie dzieł Aleksandra Gierymskiego w Warszawie: Katedra w Amalfi. Obraz zaginął, a Iwaszkiewicz postanowił, że zobaczy kiedyś katedrę. I przez 10 dni pobytu w mieście codziennie kontemplował jej wyjątkowość. Osobliwe spotkanie z Gierymskim.

Jest i Sycylia, na którą po raz pierwszy udał się mając 24 lata, w towarzystwie Szymanowskiego. Pracowali wtedy nad Królem Rogerem w Elizawetgradzie. Tę „imaginacyjną” podróż traktował z największa powagą i uważał za pierwsze spotkanie z wyspą. Realną odbył wiele lat po wojnie i nie mogła się równać. Na ile Iwaszkiewicz „wżył” się w Sycylię, świadczy fakt, że jako pierwszy w Polsce pisał o mafii. Korespondencja wywołała interwencję poselstwa włoskiego w MSZ; jeszcze wiele lat później został wyśmiany przez samego Jana Kotta. Temat wciąż wydawał się „fantastyczny”?

Na koniec Conegliano, pierwsze miasteczko, które podróżny napotyka wjeżdżając do Włoch. I ostatnie, które mija, gdy się z nimi żegna. Poruszający relacja z wyjazdu z Conegliano: opis naczelnika stacji, który jedną ręką odprawia pociąg, a w drugiej trzyma małego pieska. Autor zobligowany do zdawania relacji z podróży na łamach Wiadomości Literackich sportretował naczelnika z pieskiem, czym wywołał powszechne zgorszenie. Jego list-odpowiedź na zarzut zajmowania się głupstwami to piękny mini-wykład sumujący 50 lat podróży do Włoch. I piękne zakończenie książki: Nie można opisać Italii słowami. Świata nie można opisać słowami. Trzy zadania poety: poznać, zrozumieć, odtworzyć, są mrzonką jak szklana góra, jak pałac lodowy. Nie da się ująć świata, owej rozhukanej sfory, owego tabunu pełnego czerniawych ogierów; nie da się jej zamknąć w złotą oprawę słów,(...) czasem najbardziej zachwyci nas w nim szczegół, jak soczewka koncentrujący linie naszych przeżyć, drobny, nikły, niepozorny – słowem, piesek naczelnika stacji w Congeliano. Więc zrezygnowałem z opisywania pejzaży włoskich i napisałem o pieskach i kotkach, czasami także o ludziach. Ludziach, których kochałem. Chyba to właśnie nie podoba się czytelnikom i powiadają, że nie jestem mądry, bo nie napisałem, że Michał Anioł był dobrym malarzem, i nie pochwaliłem Botticelliego. Sądzę, że Botticelli obejdzie się bez mojej pochwały, a mały, biały piesek, wydobyty z nicości, będzie żył tak długo, jak długo ktoś zechce czytać te listy pisane do Pani, może do nikogo. (s.225-226)

 

 

/Podróże do Włoch, Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2008/

 

M.Szadkowska-Borys

 

Migotania i przejaśnienia, 2/3 (27/28) 2010, lipiec 2010

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page