top of page

FRAGMENTY ZBIORU OPOWIADAŃ pt. "SZCZENIĘ" (w przygotowaniu)

Tilia

 

I.

 

Święta Rita wymagała renowacji. Widzisz – mówiła Zojka – stawiając przed figurą świeże kwiaty – niedługo farba całkiem odpadnie i nikt nie będzie wiedział, kim jesteś. W zasadzie jaka to różnica, twarz to twarz, równie dobrze mogłaby być moja. Każda świętość jest szaleństwem, każde szaleństwo, świętością. Zojka była tutejsza. Tu są moje korzenie – mówiła z dumą, kiedy jakiś turysta przyjechał do wsi.

 

 

II.

 

Piotr zgubił się dawno temu, ale nie wiedział gdzie. Próbował się wprawdzie odnaleźć, ale robił to w sposób przypadkowy, wybierając z ofert rozlicznych biur podróży miejsca dalekie i egzotyczne. W tym roku pierwszy raz pomyślał o podróży nad Bug i teraz szedł za Zojką do młyna. Młynarz z żoną prowadzili niewielkie gospodarstwo. Czegoś takiego Piotr szukał: odludzia, spokoju i ciszy.

– Tutaj ludzie mają inne dusze, drzewne – mówiła Zojka. – Jasne, że nie wszyscy, ale wielu tutejszych zna język drzew. To nie jest trudne, trzeba tylko uważnie słuchać. A ty umiesz słuchać?

Piotr nie miał ochoty rozmawiać z wariatką. Był zły na siebie, że pozwolił jej prowadzić się do młyna. Przecież to nie metropolia – pomyślał – trafiłbym.

– Nie umiesz – odpowiedziała sama sobie. Hałas jaki masz w środku zagłusza pytania. Odpowiedzi też zagłusza. Dlatego się zgubiłeś.

– Daj mi spokój, dziewczyno, pokaż gdzie ten młyn i odejdź. Chcę zostać sam.

Samotność jest jak deszcz… zanuciła Zojka, roześmiała się i pobiegła z powrotem do wioski.

Piotr stał jeszcze chwilę na drodze, patrzył na pełne wdzięku ruchy dziewczyny, na jej bose stopy. Prawie nie dotykały ziemi. Gdyby nie była wariatką, mogłaby być aniołem, pomyślał i ruszył przed siebie.

 

( . . . )

 

 

 

Szczenię

 

I.

 

W listopadzie przyszły pierwsze mrozy. Zima wielkimi krokami zbliżała się do wsi.

Borys wlókł się polną drogą, patrzył na wielki, okrągły księżyc. A więc to dzisiaj, myślał. To już dzisiaj. Poczuł ucisk w krtani, ale opanował płacz. Tak musi być – powiedział do siebie. Przyszedł czas.

Zobaczył ją z daleka. Szła spokojnie, ale zdecydowanie, jakby doskonale wiedziała, dokąd idzie i po co. Zatrzymała się na małym wzniesieniu pomiędzy polami. Długą chwilę stała bez ruchu. Czekała na coś. Nagle, dało się słyszeć przeciągłe wycie. Wilczyca poruszyła się niespokojnie, nastawiła uszu, potem uniosła głowę wysoko, zawyła: dojmująco, przeraźliwie, smutno.

 

II.

 

Dom na wzgórzu nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zwykła drewniana chata z ogrodem i starym, zdziczałym sadem. Borys przebiegał tędy prawie codziennie, ale nigdy nie widział, by ktoś kręcił się wokół obejścia, choć dom z całą pewnością był zamieszkany. Miał czyste okna, kwiaty na parapecie. Borys często wpatrując się w chatę, myślał o smutnym losie wyrzutka, dziwaka, odmieńca. Urodził się po wojnie w domu zamożnym, ale zimnym i surowym. Od dziecka czuł się w nim obco, jakby trafił tam przez pomyłkę, a kobieta, do której mówił „mamo”, pojawiła się w jego życiu jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności. Ojca prawie nie widywał. Wzięty lekarz nie miał dla niego czasu. Zajęty pracą, rzadko pojawiał się w domu, a nawet jeśli był, odpoczywał w swoim pokoju. Sam.

Borys też lubił być sam, ale nie lubił swojego pokoju, biurka, łóżka, zabawek, nie lubił ubrań, które dla niego kupowali. Nie lubił także swojego imienia. Było obce, twarde, nie pasowało do naturalnej miękkości, z jaką się poruszał, do tego, co kochał najbardziej: długich, samotnych wędrówek, szumu wiatru w zaroślach, szelestu liści, lasu i rzeki.

Tego wrześniowego popołudnia, kiedy po przebiegnięciu stałej trasy wracał skrajem lasu, poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się. Za nim stała wilczyca i wpatrywała się w niego uważnie. Stał bez ruchu, ale nie bał się, czuł, że zwierze nie ma złych zamiarów, że nie traktuje go jak wroga. Po chwili z lasu wyszła stara kobieta, stanęła obok wilczycy i położyła jej dłoń na głowie.

– Witaj, Leszku – odezwała się dźwięcznym, młodym głosem. Byłam pewna, że w końcu cię spotkam.

– Mam na imię Borys, musiała mnie pani z kimś pomylić – powiedział. Chciał odejść, ale wilczyca warknęła ostrzegawczo, więc zrezygnował.

– Tak. Być może, ale to nie ma znaczenia. Jeszcze nie ma. Nie bój się, Lupa nic ci nie zrobi. Jesteś przyjacielem.

– A pani? Kim pani jest? I co to w ogóle za teatr?

– Jestem Ta, Która Wie, dla ciebie Wiera – uśmiechnęła się przyjaźnie. Mieszkam w domu na wzgórzu, który tak często obserwujesz. Zapraszam na herbatę. Chłodno dzisiaj, zmarzłeś.

Borys wpatrywał się uważnie to w staruszkę, to w wilczycę. Był ciekawy domu na wzgórzu i jego mieszkanki, ale było coś jeszcze. Chyba pierwszy raz czuł, że ktoś go rozumie, akceptuje, chce. Nawet to dziwne imię…

Przyjął zaproszenie i już po chwili przekraczali próg.

Dom urządzony był normalnie, żadnych suszących się ziół, żadnej szklanej kuli, czarnego kruka, sowy. Proste, drewniane meble, duży stół na środku izby, fotel pod oknem, radio, książki, bibeloty.

– Jesteś rozczarowany, Leszku? Spodziewałeś się domku na kurzych nóżkach, a tu zwyczajny dom – uśmiechnęła się. Nie jestem czarownicą. Jestem dzikim zwierzęciem, które dawno temu wybrało ludzkie życie. Gromada ludzka nigdy mnie nie przyjęła, żyję samotnie. Nie rozumieją mnie, dlatego się boją i nie mam im tego za złe. Przywykłam – powiedziała smutno, stawiając przed Borysem kolorowy kubek z gorącą herbatą, a obok fajansową miseczkę z konfiturą z dzikiej róży. Sama usiadła po drugiej stronie stołu.

– Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła.

Borys uśmiechnął się smutno, nie miał nic do powiedzenia. Wiódł nijakie życie, miał pracę, której nie lubił, ale bał się zmienić, miał żonę, z którą od dawna nie mieszkał, miał talent, cały czas niewykorzystany w pełni. Był tchórzem, nieudacznikiem, wielkim przegranym.

– Nie ma o czym mówić – bąknął.

– Zawsze jest o czym mówić, choćby o tym, dlaczego twoje oczy są smutne, dlaczego twoja dusza umiera.

 

( . . . )

Twarze

 

I.

 

Urodziła się cztery lata po śmierci Marii Dąbrowskiej w mieście o najstarszej metryce i najpiękniejszych nocach i dniach. Najpiękniejszych, znaczy tamtych, maryjkowych, kalinieckich. Bo Teresa była stamtąd. Miasto, w którym żyła, nie było tym miastem, miejsca, nie tymi miejscami, ludzie nie tymi ludźmi. W jej twarzy było coś niedzisiejszego. I to spojrzenie: smutne, dalekie.

 

Dziwaczka, dzikuska, wariatka – zestaw dyżurnych określeń szybko przylgnął do Teresy i odtąd mogła już żyć po swojemu. Pięknie.

 

 

II.

 

Stara kamienica przy ulicy Kościuszki była zwyczajna: odrapany tynk, małe, brudne podwórko, śmietnik. Jednak na drugim piętrze w oficynie mieszkały kobiety – Lodzia, Czarna i Myszka. Wyglądały zwyczajnie, zwyczajnie żyły, ale nie były zwyczajne. Mówili na nie czarodziejki.        

Lodzia była krawcową. Co dzień w jej mieszkaniu kręcił się spory tłum. Maszyna terkotała wesoło, kobiety plotkowały, było gwarno i swojsko. Czarna stawiała tarota, wróżyła z dłoni i z fusów, a Myszka krzątała się cichutko, by za chwilę wnieść na stół wazę z gorącą zupą, michę pierogów czy pyszny drożdżowy placek z rabarbarem. Niezwykłe mieszkanie trzech kobiet. To tu Teresa chowała się przed światem, a one pozwalały jej wzrastać dziko, nie kształtowały na żaden wzór, nie przycinały pędów.

 

 

III.

 

Teresa całymi dniami włóczyła się po mieście, odwiedzała stare cmentarze przy Rogatce. Znała każdy napis, każdy kamień, rzeźbę. Często, zamiast do szkoły, przychodziła tutaj. Siadała przy grobach i rozmawiała z umarłymi o tamtym mieście. Znała je przecież dobrze z powieści Dąbrowskiej, ze starych gazet, z fotografii. Kiedy dorosła, nie zmieniła upodobań. Codzienna wędrówka do miasta była rytuałem zakończonym w kawiarence w rynku. Cmentarze też otwierały przed nią coraz to nowe historie, a życiorysy dotąd nieopowiedziane fascynowały ją, ciekawiły. Pierwsza przyszła Melania. Grobowiec z pięknym medalionem był tuż przy alejce. Nie sposób było przejść obok i nie zauważyć słynnego rodzeństwa – Melanii i Alfonsa Parczewskich. Mela, w stylowym kapeluszu i sukni ciasno zapiętej pod szyją, patrzyła przed siebie i uśmiechała się tajemniczo.

– Co tam widzisz, Melanio? – spytała Teresa. Dalej słowa ułożyły się same. W wiersz.

 

( . . . )

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page