top of page

Ojciec

 

 

Obawiam się, że przekazał mi gen organicznego smutku. I nieznośnego, stale obecnego, strachu przed upływem czasu. Być może bez tego biologicznego wsparcia inaczej zorganizowałaby się moja wrażliwość, może udałoby się tak po prostu, otwarcie i z pogodą ducha, wąchać świat. A tak? Od zamierzchłej młodości, której z natury raczej obce powinny być uciążliwe odsłony melancholii, regularnie, a co gorsza długotrwale, zapadam na trudne do zdiagnozowania i tym samym uleczenia (zaleczenia?) odmiany Weltschmerzu.

 

Jeśli na przestrzeni lat, szczególnie moich nastoletnich, bywały na linii córka-ojciec różnej natury konflikty i starcia, to przynajmniej na tej płaszczyźnie układało nam się nadzwyczaj jednomyślnie: ja rozumiałam jego obsesję na punkcie przemijania, on rozumiał moją obsesję na punkcie przemijania. Odwiedzaliśmy się więc nawzajem milcząco w swoich Prywatnych Dręczariach.

 

*

Od tzw. zawsze cierpi na - jałowy niestety - outsideryzm. Chroniczne poczucie braku przynależności, rodzaj bliżej niesprecyzowanego i nienamierzonego u źródeł smutku, nigdy nienazwana tęsknota za równie nienazwanym indziej, poczucie bycia obok a – raczej poza: wszystko to skutkuje permanentnym niezadowoleniem z życia, tak głębokim, że można odnieść wrażenie, iż rozgrywa się owo niezadowolenie od dawna już na poziomie komórkowym. Poczucie nieadekwatności i ten głuchy, absolutny, nieuśmierzalny ból.

Przemijalność z coś w ostatnich latach podejrzanie szybkim metabolizmem wydaje się więc być najgorszym z jego demonów, znacznie groźniejszym niż nadciśnienie czy zwyrodnienia stawów.

 

Prawdziwym nieszczęściem tak naprawdę jednak jest fakt, że owo nieznośne poczucie bycia-nie-u-siebie nigdy nie pozwoliło się twórczo wykorzystać: nie zmaterializowało się w wiersz, nowelkę, witraż czy choćby makatkę, i tą droga nie znalazło ujścia, nie skanalizowało się, nie umiało przybrać formy. Ergo: nie zostało ujarzmione. Nie wiem, czy gdyby to wewnętrzne ciśnienie znalazło jakiś wentyl, byłoby łatwiej. Pewnie nie. Ale wiem, że byłoby sensowniej.

 

*

Ogromne to szczęście móc zacząć się starzeć w obecności rodziców, widzieć ich wciąż sprawnych, względnie zdrowych i w komplecie. W ubiegłym roku świętowaliśmy rodzinnie okrągłą rocznicę urodzin taty, na tyle jednak okrągłą, że więcej było w tym świętowaniu smutku i melancholii szacownego jubilata niż – mogłoby się wydawać - naturalnej przy okazji happy-birthday-party radości.

 

Ósmy krzyżyk. To wtedy - wg Darryla Reanneya - rozgrywa się ostatni, dziewiąty, etap percepcji czasu, etap, na który przypada doświadczenie śmierci. A wtedy - za Agathą Christie - ludzie siedzą w przedpokoju i czekają na wezwanie.

 

Patrzę więc na ojca. Widzę, jak męczy go od dłuższego czasu stale i przykro obecna świadomość: nie ma co inwestować długoterminowo.

Boję się o Niego, z Nim i za Niego. Boję się też bez Niego, które nie jest już jakąś abstrakcyjnie odległą perspektywą. I nie jest nam łatwo oswoić finalną nieuchronność.

 

 

M.Szadkowska-Borys

 

 

Migotania i przejaśnienia, 1 (22) 2009, styczeń 2009

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page