top of page

Rudowicz, Niobe, Antygona, Ofelia

Gazeta Kulturalna, 3 (187) marzec 2012

[Leszek Żuliński]

 

Niobe, Antygona, Ofelia

 

         Teresę Rudowicz poznałem w Kaliszu na Festiwalu im. Wandy Karczewskiej. To ona, razem z Izabelą Fietkiewicz-Paszek, ten festiwal organizowała; obie Panie zaś animowały Stowarzyszenie Promocji Sztuki Łyżka Mleka – prężne i ożywiające życie literackie nie tylko Kalisza. Kiedyś mówiło się o tzw. „centrum wędrującym poezji polskiej” – nie wiem, czy dzisiaj jeszcze to pojęcie funkcjonuje, ale właśnie Kalisz jednym z takich centrów staje się na pewno.

         Za nazwiskiem Teresa Rudowicz kryje się Aneta Kolańczyk – nauczycielka i patriotka swojego miasta. A jest co kochać – Kalisz to miasto piękne, z „duszą”, miasto, w którym urodzili się lub z którym byli związani m.in. Asnyk, Konopnicka, Dąbrowska, Otwinowski, Karczewska czy prezydent I RP Stanisław Wojciechowski, miasto o ciekawej i dramatycznej historii, którą rzeźbiły nie tylko wojny i zmiany granic, ale też polsko-żydowsko-rosyjska diaspora i kultura.

         Aneta Kolańczyk o tej „małej ojczyźnie wielkich ludzi” napisała książki; tropy kaliskie Asnyka i Dąbrowskiej w nich znajdziecie najlepiej. Jest też autorką artykułów poświęconych fenomenowi grodu nad Prosną, w którym zna każdy kamień, kamienicę, miejsce i datę. Jej aktywność na tym polu jest – tak to sobie wyobrażam – wartością bezcenną dla miasta.

         Teresa Rudowicz natomiast pisze wiersze. Nie towarzyszyła ona Pani Kolańczyk od zawsze. „Urodziła się” niedawno. Ten rok przyniesie szerszą prezentację jej pisania – w szczecińskim Zaułku Poetyckim Pomyłka szykuje się pierwszy „prawdziwy” tomik. Wcześniej (w 2011) ukazał się arkusz poetycki pt. Oni. wiersze z pamięci (w tymże Zaułku), poza tym aktywność wspomnianej Łyżki Mleka umożliwiła Pani Teresie „przeddebiutanckie” zaistnienie w środowisku literackim – wiemy już dobrze o jej istnieniu i talencie.

         A wiedzieć warto. Poezja Teresy Rudowicz posiada cechy osobliwej niezależności od mód i trendów dzisiejszego życia literackiego. Jest „ponadpokoleniowa” i jeśli nawet przypisać ją bardziej do poetyk tradycyjnych, nie  „postmodernistycznych”, to i te afiliacje niewiele tu wyjaśniają. Bo Rudowicz pisze własnymi ścieżkami, po których chodzi. Myślę, że żyje na jakiejś Atlantydzie, biegnie za „czasem utraconym”, żyje boleśnie i onirycznie w świecie nieodwracalnego dramatu ludzkiego, rozmawia z cieniami. To zapewne trauma jej kaliskich empatii, echo dobywające się z kamieni tego miasta. Bogdan Zdanowicz w recenzji z arkusza Oni... m.in. pisał: Być pomiędzy światami, nieść w sobie losy wielu i je „powtarzać”, to zadanie niełatwe. Trudno z tym żyć, żeby nie oszaleć czy też wybrać „łatwą ucieczkę”. Czy rację ma Emil Cioran mówiąc: „Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci”. Zdanowicz twierdzi też, że właśnie dlatego Aneta Kolańczyk musiała wejść w postać Teresy Rudowicz – kogoś innego, kto stanie obok niej dzisiejszej, wejdzie „w rolę” nie po to, by się schować, lecz by we własnym alter ego przeżywać i rozumieć przeszłość. Dlatego „wiersze żydowskie” są w jej pisaniu tak liczne i tak ważne, tak nasycone weryzmem tamtej apokalipsy. Ale nie tylko one. Dla przykładu ten oto psalm odnoszący się do wojny rosyjsko-gruzińskiej, podczas której w mieście Siginachi matka traci synka: myślisz że sprzedawanie bielizny może być / sposobem na życie Wstyd nie okalecza / liczy się przetrwanie Jakoś trzeba oswoić / strach pisany innymi literami // Mieliśmy być tu razem Od wylotu dzieliły nas / godziny Poszłam tylko do sklepu po mięso / na chinkali (Giorgi je uwielbiał) Wspólny posiłek / przed skokiem w przepaść // Bomby spadły na hotel obok naszej kamienicy / Czasem słyszę serce Śnię że mnie dotykasz / jak wtedy w Siginachi Mówią że jestem piękna / mogę stać się szczepem winnym // W tym roku Giorgi poszedłby do szkoły.

         Do coraz większej rzadkości należą dziś wiersze pisane nie własnym ego, lecz po prostu „światem”. A ten, który wciąż wymaga „rachunku krzywd”, zupełnie już nikogo nie zajmuje. Rudowicz ma w sobie tę czułość Niobowego płaczu nad tymi, których skrzywdziła historia i ludzkie zło. Jak Antygona grzebie swoich nieszczęsnych braci w ziemi wiersza – o ileż piękniejszej od tej, jaka była im przeznaczona.

         Osobnym rozdziałem są ekfrazowe fascynacje Rudowicz. W kręgu Zaułka i Łyżki Mleka ta specyficzna odmiana poezji przeżywa teraz u nas swój renesans. To osobliwa osmoza sztuki i liryki. Chyba także wymagająca szczególnego rodzaju imaginacji i empatii. Pośród tych wierszy znalazłem sonet napisany z inspiracji mojej ukochanej malarki, Leonor Fini: włożyła pończochy, pierwszy raz od kiedy / pogrzebała zmysły i swoją kobiecość, / rozpuściła włosy, jest gotowa, czeka / (półnaga, półsenna) jedynie na jeden // ruch tamtej, klęczącej. zaraz to się stanie / zaraz się rozpocznie boski akt stworzenia. / dzień, noc, światło, ciemność, nowe oddzielenia. / nie było mężczyzny. święte księgi kłamią. // były dwie niewiasty w niebieskim ogrodzie, / jedna dała drugiej owocu skosztować / i ogród je przyjął, i szumiało drzewo. // kiedy się obudzi, nada sobie imię, / nowe, wreszcie pełne. bez poczucia winy / wymówi je głośno, świadomie wybierze.

         Ale znajdujemy te ż w publikacjach Pani Teresy wiersze takie, jak ten prezentowany obok, a zatytułowany Znów śniłam wodę. Dziwne, oniryczne. Ten akurat kojarzy mi się z Sylvią Plath, o której „ofelizacji wody” pisałem przed laty. To już liryka bardzo prywatna, nasycona sennymi mirażami szczęśliwości – niestety podszytej niepokojem i niepewnością. Rudowicz jest poetką „rozedrganą”, bolesną, mroczną, a – co najważniejsze – subtelną i mądrą. Jej refleksyjność to szczególna wyspa, z której majaczą lądy w ostrości swych nadbrzeżnych klifów i łagodności zielonych nostalgii. Poetką, która oglądając się za siebie, widzi miazgę historii, ruiny człowieczeństwa, ale wciąż śni o tej Farlandii, która jednak możliwa, choć zawsze nie do końca pewna.

         W czerwcu ma ukazać się jej „pełnowymiarowy” tomik. Myślę, że będzie to mocny wykrzyknik po tym, co do tej pory.

 

Leszek Żuliński, „Gazeta Kulturalna”, marzec 2012

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page