top of page

Artur Grabowski, Jaśnienie

[Izabela Fietkiewicz-Paszek]

Artur Grabowski, „Jaśnienie”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2011

„Jaśnienie”, piąty poetycki Artura Grabowskiego, poety, krytyka, tłumacza poezji amerykańskiej i włoskiej, autora dramatów i opowiadań, eseisty, otwiera się na czytelnika tekstem jednoznacznie zapowiadającym sposób podpatrywania rzeczywistości, w którym będzie on poniekąd wspólnikiem autora na przestrzeni kolejnych utworów: bohater wiersza dzieli się doświadczeniem przebudzenia, balansu między jawą a snem, dzieli się wrażeniami z odczuwania świata na granicy tych dwóch stanów, kiedy nabiera się pewności, „że to/ co jest, jest/ daleko; a tego,/ co blisko, może// nie być”. [Na własne oczy (próba poezji konfesyjnej)]. Swobodna wędrówka tego, co postrzegane we śnie, i tego, co rzeczywiste(?), przemieszanie, niekiedy odwrócenie tych porządków, szczególna osmoza przez granicę oddzielającą świadomość od snu, jest obecna w wielu wierszach: „rano (nie „o świcie”), kiedy one jeszcze/ śpią w namiocie, wchodzę/ na wąska ścieżkę nad taflą jeziora” [TRYPTYK (część pierwsza, lewa)], „noc spomiędzy świateł/ wypełza z jeziora, chłepce czarny piasek;/ w parującej mgle przed świtem ikonostas/ miasta (chmura spalin?), które zaraz będzie/ niemożliwe i konieczne” [Chicago zarasta] czy w tym, który przyjmuje już nawet nie subiektywną, czy solipsystyczną „odczuwalność świata”, nie tylko względność postrzegania, ale wręcz całkowitą jego umowność: „zobacz (mówię) tam jesteśmy/ tamtym (pokazuję) przeźroczystym lustrem;/ oni, bez natrętnych przewidywań, przeglądają/ się w nas; a my śnimy/ się sobie, się sobie/ w jaśniejących/ kopiach” [Jaśnienie]. Onirycznym stanom odpowiada sceneria wierszy („strzępki mgły jak stadka owiec/ pasą się nad wodami/ po obu stronach mostu,// którego jestem (czas wracać) filarem” [TRYPTYK (część pierwsza, lewa)]), jakaś leniwa atmosfera, w której zmysły tracą czujność, ale ich rolę przejmują inne narzędzia, niekoniecznie świadomie używane. Autor szuka tych ulotnych, niejednoznacznych momentów, które wytrącają nas z poczucia pewności, że nasze tu i teraz na pewno jest tu i teraz, chwil, kiedy „jeszcze jasno, już nieprzeźroczyście” [prawie], sytuacji, w których negocjujemy z własną pamięcią, z rozumem, ze zmysłami („Chłopcy z rowerami: czterech/ jeden ma koszulkę w paski.// Nic tu nie pasuje? Prawie doskonała/ rozwiązłość tej kompozycji napina/ krawędź krawężnika” [Linie i okręgi]). Chwilami odnosi się wrażenie, że te wiersze zawieszone są w jakichś anty-reistycznych wymiarach, w których chcemy ufać pewnym pojęciom, relacjom, chcemy ufać własnemu przeżyciu, a nabieramy wątpliwości w świat dotykalny. Skoro „twoje ciało znika/ w słowach” [Przestaję], to jak się w tym odnaleźć? Chyba najmocniej tę opozycję (z jak przewrotnymi przerzutniami!) oddaje ten fragment: „Widzialność, ta natrętnie oczywista kusicielka,/ włazi przez okno, świadomość wychodzi/ jej na spotkanie, niebaczna, w bieliźnie”. [Homeland – wiersz w obcym języku (in memoriam T.K.]. Ostoi szukamy oczywiście w poezji [Ćwiczenia z poetyki występku], w czymś „naszym”, może więc w domu, w którym „każda deska odpowiada mi na każde/ poruszenie” [Drugi z trzech], może w naturze („Tam, gdzie kończyła się ścieżka, zaczynała się krawędź, po której/ mogliśmy iść bez końca” [Droga. Brzeg]? Ale, jeśli już przywołałam pośrednio Karpowicza, nie mogę pominąć kolejnej warstwy „Jaśnienia", owego wyzwalania słów z pułapek językowych automatyzmów – spotykają się one w niezwykłych zderzeniach, piętrzą się, układają po myśli autora na nowo; na dowód można by właściwie cytować dowolne frazy, wybieram dla przykładu taką nakręcającą się spiralę znaczeń, otwierającą z każdym słowem nowe możliwości odczytania: „Rzeczy milczą do mnie/ moją wiarę/ w rzeczy same/ w sobie”. [Rzeczy stamtąd]. Grabowski wydobywa ze słów nie tylko ich semantyczne bogactwa czy frazeologiczny potencjał, ale także wykorzystuje fonetyczne możliwości („nad twoim brzuchem/ bluszcz (deszcz pluszcze bluesa)/ na poranionym tynku/ od kry do kry przekracza/ czerwone morza muru” [bio-powierzchnia (solówka)]. Ta imponująca ekwilibrystyka językowa rozgrywa się na tle przeplatających i przenikających się kontekstów, odniesień, nawiązań – od konkretnych miejsc (jak Sears Tower w wierszu „Dwie figury”), przez tropy literackie (jak aluzje do Księgi Rodzaju w wierszu „Teologia polityczna z klocków Lego”) po pozornie dowcipne przywołanie Tomasza z Akwinu w doborowym towarzystwie Tertuliana, Orygenesa i innych wielkich teologów w przewrotnym „Traktacie lingwistycznym”. Te zabiegi służą dotykaniu – jak autor je nazywa – „obszarów wątpliwości”, na których najwięcej przestrzeni zajmują rozważania eschatologiczne. Z tego dotyku rodzi się wyjątkowa poezja, która niepokoi, porusza, wzrusza, każe do siebie wracać po wielokroć, jak choćby „TRYPTYK (część trzecia, środkowa)”, jeden z piękniejszych wierszy w książce.

 

 

TRYPTYK


(część trzecia, środkowa)

Na końcu długiego pomostu
niebieski mężczyzna w czerwonej czapce
siedzi wpatrzony w miedzianozłotą
plamę na wodzie; długim kijem, cienkim
jak pęknięcie, wskazuje koło, pomarańczowe,
wbite w horyzont.

 

Żyłki nie widać ale na pewno
łączy go z wnętrzem jeziora.

 

Za nim chudy cień
wydrukowany na deskach,
przed nim skurczone odbicie,
drżący kadr ujęty ręką amatora.

 

Z brzegu widać wyraźnie wszystkie trzy osoby.

 

Wiem na pewno, zaraz zaczną
znikać: najpierw wyrazisty kontur,
potem złudne podobieństwo,
na końcu ciężka obecność.

 

Wtedy zawołam: Dziadku!
Dziadku! Dziadku!
i on przyjdzie.

 

Wisconsin, listopad 2004

 

Izabela Fietkiewicz-Paszek

 

 

Topos, nr 3(130) 2013

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page