top of page

Beata Patrycja Klary, Szczekanie głodnych psów

[Izabela Fietkiewicz-Paszek]

 

Jak szczeka głodny pies? Na pewno donośnie, ale przy tym przejmująco, żałośnie, tragicznie, desperacko. Na pewno z wyrzutem. Odwieczny przyjaciel człowieka, ucieleśnienie wierności, bezwarunkowej miłości, bezgranicznego oddania nigdy nie powinien być głodny i - jeśli nie słuchać Kartezjusza – doskonale o tym wie.

Bohaterka wierszy Beaty Patrycji Klary przemawia równie donośnym, przejmującym, bywa, że desperackim głosem. Niekiedy z wyrzutem. U źródła jej nawoływań także leży głód –głód emocjonalny, nieuśmierzalna potrzeba uczucia, które pozwoliłoby żyć w pełni. Poszukiwania są daremne: kobieta spotyka mężczyzn, którzy – prędzej czy później – okazują się zawodni i swoją niedojrzałością nieustannie potwierdzają tezę o niemożności zbudowania trwałej relacji.

 

Wiersze, które obrazują niejako owo immanentne dla związku kobiece rozczarowanie w różnych fazach relacji z mężczyzną, z jednej strony są niezwykle śmiałymi erotykami, z drugiej jednak przede wszystkim: mini-studiami nad psychiką kobiety i naturą bycia-we- dwoje.

 

Pierwsza z trzech części książki to – upraszczając – teksty o damsko-męskim tokowaniu, o próbach podejmowania ryzyka bliskości i o cenie za tę bliskość, jak i za – nieuchronne z czasem i wpisane w naturę związku – stopniowe oddalenie się od siebie. W tej części autorka dopuszcza do głosu męski podmiot, pozwalając mu na intymne wyznania: Zmyślam, jak potrafisz się kochać. [nieznajomy]; Andromeda zbliża się z prędkością trzystu kilometrów / na sekundę. Ty oddalasz się równie szybko. [bien cordialement]; Nie chcę wiedzieć o tobie nic więcej niż to, co zliżę. [chciałbym cię taką widzieć]; Szukam tej właściwej, której przecież nie ma. [givenchy gentleman], i dla którego kobieta może przypominać kamień z w wilgotnym rozcięciem. Kurew. [milonga]

 

Drugą część stanowią relacje z bycia ze sobą, z jednej strony bardzo konkretne ([milczenie]), czasem brutalne ([hiszpańskie wakacje]), z drugiej – wręcz metafizyczne, niekiedy surrealistyczne ([on nie – ty!]). To także ta część książki, gdzie bywa najliryczniej, jak we fragmentach:

Narwij obłoków, będą potrzebne na rozstania,

Kiedy już oddam mężczyznę rodzinie,

a wspólne łąki zawinięte jak dywan zasną.

[ballada o tym, gdy nie jesteśmy razem]

 

Po doskonałej nocy rozplatamy imienność.

Odchodzisz. Pod powiekami zostają kolory,

Kształty. Wszystkie zakłopotania przypominają

ciebie.

[ballada hotelowa]

 

Trzecia część poddaje poetyckiej rozbiórce fenomen oddalania się od siebie dwojga ludzi, wtórnej obcości:

Obcość mówi więcej

niż bliskość kochanka. Struktury są odmienne

[ławka z widokiem na browar]

 

czy szerzej – chemię braku:

Większość rzeczy nie zdarza się. wiedzą o nich tylko

z listów od umarłej matki lub z głosu szczekających psów.

(...)

Od dawna wszystko co bliskie jest nieobecne.

[wrażenia Fraktala]

 

utraty, nieobecności:

Po rozwodzie nikt już nie zrobił jej tak intymnego zdjęcia.

[kobieta z etażerki]

 

czy nieznośnego przekonania, że bliskość z drugim człowiekiem ostatecznie i tak nie ocala przed uczuciem osobności i egzystencjalnej pustki:

Wrócę sama. Umyję się, poukładam loki, wbita w inną

spódnicę siądę do kolacji. Z jaskrawego seansu dotykania

nieba pozostaną mi krosty i stopą wykopany

kamień z amonitem.

[skamienielina]

 

Portrety kochanków, dosadne, często śmiałe opisy miłości fizycznej, są jednak przeważnie pretekstem, asumptem do wyprowadzenia głębszych rozważań nad naturą bliskości kobiety i mężczyzny, nad fenomenem więzi psychicznych, które ewoluują w kolejnych etapach związku. Bohaterka tych wierszy pojawia się w wielu odsłonach –

bywa traktowaną instrumentalnie kochanką, która:

daje, gdy ładnie poproszę. Daje się wypełnić, zatkać,

zakneblować po jęk.

[i nie ma w niej winy]

 

bywa kobietą zdradzaną:

Brak jej pewności, przed kim ostatnio rozpinał rozporek.

[ballada nadmorska]

 

zmysłową i śmiałą:

(...) nic nie dorówna

twardości męskich nóg spiętych gotowością,

gdy domykasz kobietę.

[sobótka]

 

ale i cyniczną:

Pięknie się uśmiechnie. Dużo kosztowały tak lśniące

protezy i wargi napełnione zimnym silikonem. Musi się

odwdzięczyć. Pojechać do Cordoby, umyć twoje ręce

w wodach Guadalquivir, przyjąć cierpkie nasienie.

 

Nie urodzić dziecka.

[hiszpańskie wakacje]

 

Za każdym jednak razem, przy każdej odsłonie kobiecości bohaterki „Szczekania”, należy pamiętać o tym, co sygnalizuje na wstępie motto książki – cytat z ulubionego poety Beaty Patrycji Klary, Walta Whitmana: „Równouprawnione są tylko narządy płciowe". Czy to sarkastyczne w wymowie entrée uprawnia nas do doszukiwania się w poezji Klary pogłosu idei feminizmu? Czy wiersze, w których mężczyzna ukazany jest instrumentalnie (jak to ujął Jerzy Suchanek Mężczyzna w tej poezji jest bytem zewnętrznym. Nie tyle niepoznawalnym, co z góry określonym, nieznośnie zredukowanym, traktowanym najczęściej przedmiotowo.), próbują być egzemplifikacją właśnie feminizmu? Czy może „jedynie” chcą pokazać naszą do siebie nieprzystawalność, bolesną w skutkach odmienność, przede wszystkim przeżywania (bez względu na to, czy owa odmienność ma źródło w różnicach biologicznych czy, jak woli teoria genderu, wynika z uwarunkowań społecznych)? Ironiczny, niekiedy wręcz sarkastyczny, ale i pełen bólu i pokaleczonej wrażliwości, ton, w którym opowiada się o mężczyźnie, to raczej – w moim czytelniczym odbiorze – głos kobiety zawiedzionej (czy może: zwiedzionej – własną naturą, która każe podążać za ideałem wielkiej miłości). Rodzi się jeszcze pytanie: czy tylko mężczyzna jest „winien”? Chyba nie tylko, skoro To jest nasza gra w spełnienie / na domowym stole. [bez lukru]. Czy tylko kobieta jest „ofiarą”? Chyba nie tylko, skoro wpisani w historie, których nikt już nie opowie, / na zmurszałych deskach odciskamy siebie. [ballada wiejska]. Cierpienie i samotność – okazuje się w ostatecznym rozrachunku – nie znają granic płci, jak w pięknym (na własny użytek nazywam go „markezowym”) wierszu [proszę, żeby wyrok wykonano w Macondo] czytamy: Razem przed / palnikami pochylamy głowy.

 

Beata Patrycja Klary wita czytelnika bardzo przewrotnym wierszem, którym pozornie proponuje dystans i zaprasza do gry:

 

Wszystko zmyśliłam.

Gigantyczne fallusy zamyśliłam na początku. Później

doszły drobne piersi i jeszcze drobniejsze waginy.

Was zmyśliłam na końcu. Od razu umieliście czytać.

[zmyśleni]

 

Ale nawet jeśli na przestrzeni tych wersów uczestniczymy w kreacji (której i my, czytelnicy, jesteśmy częścią), mam wrażenie, że podszyta jest ona czymś niepokojąco autentycznym; „Szczekanie głodnych psów” to nie tylko doskonała literacko książka poetycka, to także przenikliwe studium kobiecego rozczarowania. I choć w domykającym tom wierszu nie brakło ani smutku, ani sarkazmu (a czytając tę książkę nabieram przekonania, że sarkazm to rewers smutku):

Płacząc nie wypłaczecie niczego więcej niż słowa:

Wypchaj mnie trocinami i postaw na szafce. Zrób coś z moją pustką.

Zatankuj do pełna. Może zaczniecie się odchudzać lub

kupicie markową wodę po goleniu. Na pewno umyjecie

swoje narządy, a gdy tylko z oczu zniknie opuchlizna,

zaczniecie na nowo zmyślać.

[włosy na grzebieniu szybko umierają. gdyby tak można było wyczesać miłość],

 

to jednak oko puszczone do czytelnika w tym nawiązaniu do pierwszego tekstu jest chyba jakimś – ironicznym, bo ironicznym, ale – pocieszeniem:

I jak zwykle znajdzie się ktoś,

przez kogo będziecie zmyśleni.

[ibidem]

 

27.11.2010

Izabela Fietkiewicz-Paszek

 

 

 

recenzja ukazała się na łamach dwumiesięcznika TOPOS nr 6/2010

© 2023 by Coach.Corp. All rights reserved.

bottom of page